piątek, 16 stycznia 2015

Pielgrzymka do południowych Indii (cz. 3) - na Złotej Wyspie



Pewnego razu, wybraliśmy się na wyprawę z dala od zgiełku życia codziennego Indii, z dala od krzyków, piżmowego zapachu palonego węgla, który był odczuwalny i przy małym łóżku, i w kuchni, i w pokoju - zostaliśmy przeniesieni w inne miejsce.

Naszymi rydwanami były "tuk-tuki" - małe motorki z zamocowanym siedzeniem z tyłu dla dwóch osób. Wsiadaliśmy po troje, co jest mocno poniżej nieoficjalnej indyjskiej normy (pięć osób, kiedy dwa dodatkowe miejsca są umieszczone po bokach).

motorki tuk-tuki

Te motorki i ich kierowcy sądzą, że inkarnowały jako samochody, więc warczą i trąbią najmocniej jak potrafią, i krążą z wielkim impetem po serpentynach dróg.

Kiedy wydostaliśmy się z miasta, jechaliśmy drogami jak w dżungli. Droga prowadziła wzdłuż rzeki, po jednej stronie mieszkali ludzie na skraju egzystencji, podczas gdy po drugiej stały wygodne przestronne podmiejskie domy pobudowane w eleganckim indyjskim stylu.

Miejsce, gdzie należało wysiąść było oznaczone - ktoś zablokował drogę usypując hałdę piasku na środku, tak że nasze pojazdy nie mogły pojechać dalej. Indii nie da się nie pokochać! Przeszliśmy się mały kawałek i nieopodal czekały na nas nieduże drewniane łodzie, dzięki którym mieliśmy przeprawić się na Złotą Wyspę. Wokoło było niebywale zielono, jak na tajlandzkiej wyspie czy w głębi lasu. Natura może przynieść natychmiastowe głębokie uczucie spokoju poprzez swój łagodny wpływ.





Dramatyczny dylemat, który zwykle trapi - "Mamy czekać na Swamiego, czy lepiej, żeby on poczekał na nas", na chwilę zniknął. Był to wesoły moment przepełniony radosną atmosferą, ale lepszą opcją, co wymagało trochę dyscypliny, było zanurzyć się w nastroju niezmąconej niczym ciszy, panującej w tej okolicy. Potrzebowaliśmy trzech łodzi ze stojącymi wioślarzami, żeby przepłynąć 100 metrów do małej wyspy.


Obejście wyspy zajęłoby pół godziny, jest niezwykle zielona, a jej teren jest zupełnie płaski. Po środku stoi świątynia. Przepłynięcie do niej było jak proces oczyszczania, tak żeby umysł był czysty i mógł pozwolić dojść sercu do głosu.



Myślę, że wszyscy mieliśmy odczucie, że jest to świątynia Boga. Jej świętości i prostoty chroniła sama wyspa. Świątynia była miejscem oddania, gdzie wszyscy przybywali w ciszy. To świątynia, w której można wielbić bardziej niż o coś prosić. Było to bardziej miejsce modlitwy niż błagań, miejsce do kochania niż wznoszenia próśb.


Wokoło było niewysokie ogrodzenie otaczające kwadratowy teren 50 na 50 metrów, gdzie wznosiły się trzy małe świątynie, które mieściły tylko dwie osoby. Modlitwy ofiarowywano spoza terenu budowli.


Swami wytłumaczył nam, że w Kerala nawet w świątyniach Śiwy zawsze jest mała świątynia dla Wisznu. Piasek wokoło tego miejsca był miękki. Przed każdym z wejść stała postać wartownika, stara statua wykonana z ciemnego kamienia przedstawiająca Śiwę, z miejscem na pochodnię.

Dziś byliśmy w świątyni Śiwy na wyspie Ponnthuruth: niesamowite miejsce - Swami Vishwananda (@vishwananda)

Świątynia sprawiała wrażenie zarówno indyjskiej, egipskiej jak i greckiej. Świątynia wszystkich epok i czasów. Świątynia dla Bogów, gdzie się wielbi i kocha, a równocześnie w swojej prostocie i rozmiarach obrazująca doskonałą pokorę.
Po obrzędowych modlitwach, obeszliśmy świątynię wokoło i Swami dał wykład. Wszyscy usiedliśmy w miejscu przeznaczonym do jagny. Było to jeden z tych magicznych momentów w życiu, kiedy górę mogą wziąć łzy czystej radości. Moment, w którym czuje się ponadczasową miłość i oddanie.


Swami mówił o historycznym rozłamie odnoszącym się do koncepcji Boga posiadającego formę i równocześnie bezforemnego reprezentowanego przez Waisznawów kolidującej z ideą Boga, jako wyłącznie bezforemnego reprezentowanej przez Saiwitów. W związku z tymi różnicami w wierzeniach miało miejsce profanowanie niektórych świątyń w XII wieku, miało to dalsze polityczne i ekonomiczne skutki.


Swami opowiadał również, że Brahma będzie czekał, aż wszystkie istoty się zrealizują, zanim świat się skończy. Potem zatrzymał się, aby rozważyć znaczenie ogromu manifestacji i samozagłady.


Była też rozmowa na temat oświecenia. Swami poprosił, żebyśmy rozważyli, co my pod tym pojęciem rozumiemy i jakie wiążemy oczekiwania z tym doświadczeniem. Dał czas na zadawanie pytań. Zawsze myślę, że powinienem mieć przygotowaną w takich momentach całą książkę z pytaniami!


Jedna z pań z Rosji zapytała o poczucie winy, które odczuwała w związku z tym, że jest na chrześcijańskiej ścieżce ortodoksyjnej i tak bardzo kocha indyjskie bóstwa. Swami długo z nią rozmawiał, żeby pomóc jej to lepiej zrozumieć, tak wielka była jej szczerość i głębia chwili.


Chyba nigdy tak długo nie rozmawiałem na takie tematy, dyskusja obejmowała mnóstwo aspektów kulturowych, nakreślających wynikające z nich religijne różnice. Swami powiedział do kogoś, że takie pytania mogą się nigdy nie skończyć. Poczułem, że chętnie zadałbym jeszcze jedno tylko po to, żeby Swami nie przestawał mówić, żeby przedłużyć tę chwilę przy przepięknej świątyni i ze wspaniałym wykładem.


Nadszedł czas odjazdu. Przeprawiliśmy się przez rzekę. Jedna z łodzi była przepełniona ludźmi, którzy z oddaniem radośnie śpiewali. Miało się uczucie, że przepływając wodę Swami przeniósł nas znów do codziennego życia w świecie.

0 komentarze :