sobota, 7 czerwca 2014

Pielgrzymka do północnych Indii ze Sri Swamim Vishwanandą, dzień 7


Paartha pisze:

28 maja, środa

W środowy poranek mogliśmy sobie trochę pospać, ponieważ wyruszaliśmy dopiero w południe. Dobrze było trochę odpocząć. Niektórzy dzielni uczestnicy wstali jednakże wczesnym rankiem, aby wziąć udział w OM Healingu o 8.00. Wraz z kilkoma Hindusami z hotelu utworzyła się grupka 27 ludzi. Tę sesję OM Healingu dedykowali tybetańczykom.



Po długim śniadaniu wsiedliśmy do autobusu i wyruszyliśmy w kierunku świątyni Dżwala Mukhi. Na miejsce dotarliśmy po południu i skierowaliśmy się prosto do świątyni, która oddalona była zaledwie o 5 minut drogi piechotą od miejsca naszego noclegu.

Było trochę stromych schodów do pokonania i w końcu znaleźliśmy się na platformie, na której ta piękna i imponująca świątynia była wybudowana.

Bóstwo, któremu poświęcona jest świątynia, nosi nazwę "Dżwala Dewi" lub "Dżwala Mukhi" (Dżwala - Płomień, Mukhi - Twarz). Jest to jedna z 51 tzw. Shakti Peeths i to tutaj upadł język Sati. Inną nazwą bogini jest Dhumra. Ciekawostką tej świątyni jest to, że Dewi nie czci się tutaj w formie murti ani pindi, lecz w formie wiecznie palącego się płomienia. Główny płomień, sama Dżwala Dewi (Kali), jest otoczona ośmioma innymi płomieniami, z których jeden, znajdujący się tuż obok Dżwala Dewi, to Annapurna Dewi. Inny płomień Dżwala Dewi ma formę trójkąta reprezentującego Kali, Lakszmi i Saraswati.

Gdy dotarliśmy na miejsce, nie było praktycznie żadnej kolejki do darszanu, dlatego mieliśmy sposobność spędzić na darszanie dużo czasu. Jeden z kapłanów oprowadził nas po wszystkich świątyniach i wszystko nam objaśnił. Powiedział nam, że jak dotąd nie udało się wyjaśnić, dlaczego te płomienie się tutaj pojawiają. Według informacji zawartej w książce "Wezwanie 9 bogiń", hinduski rząd na próżno szukał przez ostatnie 40 lat źródła gazu wydobywającego się w tym miejscu. Ostatecznie zaprzestano poszukiwań.


Już w dawnych czasach król Akbar (ok. XVI w.) usiłował "rzucić wyzwanie" Dżwala Dewi. Pewien święty zwany "Dhjanu Bhakt" (który również nadał imię Bogini Wradżeszwari, o czym wspominaliśmy wcześniej) podróżował z dużą grupą liczącą tysiąc wyznawców do Dżwala Dewi, aby złożyć jej pokłony. Grupa przyciągała uwagę swoją liczebnością, dlatego też została zatrzymana przez żołnierzy Akbara, który zaczął wypytywać świętego, dlaczego tam się udaje. Dhjanu Bhakt odpowiedział, że Dżwala Dewi to bogini o ponadnaturalnych mocach i że idzie oddać jej cześć. Akbar nie uwierzył. Wydobył swój miecz i odciął głowę konia, na którym podróżował Dhjanu Bhakt i powiedział do niego, że uwierzy w moc bogini tylko wtedy, gdy przywróci ona głowę zwierzęciu. Dhjanu Bhakt opuścił wraz ze swoją grupą pałac króla i w końcu dotarł do Dżwala Mukhi. W świątyni modlił się bardzo intensywnie do Dewi, lecz nie uzyskał od niej żadnego znaku, czy wysłuchała ona jego modlitwy. W ostatecznej desperacji święty oświadczył, że jeśli bogini nie przytwierdzi z powrotem głowy konia, Akbar (jak również inni) nie uwierzy w jej moc i jego wiara będzie próżna. Święty miał tyle wiary i miłości dla Dewi, że odciął mieczem swoją własną głowę i trzymał ją w rękach jako ofiarę dla Dewi.


W tym momencie bogini ujawniła się świętemu i powiedziała, że przytwierdziła głowę koniowi. Jemu również przywróciła głowę na swoje miejsce. Powiedziała, aby święty udał się z powrotem do Delhi i sam się przekonał.
Akbar i wszyscy obecni na jego dworze byli zdumieni widząc głowę konia z powrotem na swoim miejscu. Dhjanu Bhakt modlił się do Dewi, że skoro nie każdy jest gotów odciąć swoją własną głowę, niech spełnia ona życzenia swoich wielbicieli przyjmując proste ofiary z kwiatów i orzechów kokosowych. Bogini pobłogosławiła go i potwierdziła, że od tej pory tak właśnie będzie.

Dhjanu Bhakt jednakże, z powodu swej ogromnej miłości dla niej, w późniejszym czasie ponownie odciął sobie głowę i złożył bogini w ofierze. Dewi przywróciła mu głowę po raz drugi i powiedziała mu, że nie będzie mogła tego zrobić trzeci raz. Dhjanu Bhakt odpowiedział, że życie w oddzieleniu od niej i tak nie ma dla niego sensu, dlatego odciął sobie głowę po raz trzeci, by móc pozostać z nią w duchu na zawsze.


Istnieje również mniejsza świątynia Dżwala Dewi w formie swaroop (murti), gdzie zainstalowano ją na pięciu ludzkich głowach (czaszkach). Głowy zostały złożone w ofierze przez pięciu wielbicieli. Owe "ofiary z ludzi" nie były wymuszone na wielbicielach przez innych ludzi, zrobili to z własnej woli kierując się miłością i oddaniem. Oddali "swoje" życie z powrotem temu, kto dał im to życie w pierwszej kolejności.


Fakt przywrócenia koniowi głowy nie przekonał w pełni Akbara, dlatego wysłał on ludzi w celu zlikwidowania płomieni Dżwala Mukhi. Pokryli oni płomienie kawałkami stali. Jednakże wkrótce płomienie pojawiły się na nowo, tuż nad stalowymi pokryciami. Wówczas ludzie Akbara wykopali wokół głównego płomienia dół i wypełnili go wodą licząc na to, że woda unicestwi ogień. Jednak płomień pojawił się ponownie - ponad wodą. Próbowali zgasić płomienie na różne sposoby, wszystko na próżno. Akbar zdał sobie wówczas sprawę z faktu, że płomień ten musi mieć boskie pochodzenie. Ponieważ Akbar był sprawiedliwym królem, w ramach odkupienia swego grzechu kazał wyłożyć dach świątyni pokryciem z czystego złota. Jednakże, gdy tylko pokrycie zostało zainstalowane, coś się w nim zmieniło i spadło z dachu. Do dnia dzisiejszego nie udało się ustalić czym jest materiał, w który zmieniło się złoto pokrycia, z cała pewnością jednak nie jest to złoto i nie wygląda zbyt efektownie. Zinterpretowano to jako znak, iż Dewi nie przyjęła "przeprosin" Akbara.


Pokrycie dachu nadal można obejrzeć w świątyni.


Inny król, który przybył tu modlić się o zwycięstwo, miał więcej szczęścia. Wygrał bitwę dzięki łasce Dewi i w akcie wdzięczności pokrył złotem cały dach świątyni.


Ten dach przetrwał aż do dziś.


Zostaliśmy w świątyni bardzo długo ciesząc się obecnością Dewi. Później, w godzinach wieczornych otwarto górną część świątyni i mogliśmy ją zwiedzić. Górną częścią, w której także znajdują się płomienie, nie zajmują się zwykli kapłani, ale grupa tzw. "Nathów". Nathowie, wg słów Gurudżiego, są wojownikami i postrzegają samych siebie jako obrońców dharmy. Ich pochodzenie sięga czasów Matsyendranath i Guru Gorakh Natha, o którym wspominaliśmy w pierwszej relacji z podróży. Pewnego razu Guru Gorakh Nath zatrzymał się w Dżwala Mukhi. Przygotował sobie trochę ryżu z zamiarem ugotowania go w stawie, którego woda była gorąca, ale nie ustawił go na razie do gotowania, zamierzając zrobić to w drodze powrotnej z bhikszy (prośba o jałmużnę). Jednakże, nigdy nie powrócił i nigdy więcej go nigdzie nie widziano (Gurudżi powiedział, że żyje on nadal w tym samym ciele). Od tego czasu woda zrobiła się zimna. Mimo, że woda nie jest gorąca, jest wrząca (widać jak paruje i bulgocze), ale gdy włoży się do niej rękę, woda jest zimna. Wierzy się, że Dżwala Dewi nadal czeka, aż Gorakh Nath wróci i ugotuje swój ryż.


Kiedy zeszliśmy do głównej świątyni, czekaliśmy ok. pół godziny (do 21.30), aż kolejna część świątyni otworzyła swoje wrota i ludzie (wraz z nami) mogli wejść do środka.


Pośrodku świątyni znajdowało się piękne łóżko. Zajęliśmy miejsca w pobliżu łóżka i oglądaliśmy wieczorną ceremonię układania Ma do snu. Ceremonia taka ma miejsce każdego dnia. Śpiewając Dewi "kołysankę" kapłani kładą ją do łóżka umieszczając na nim wszystkie ozdoby oraz sari (ofiarowane przez ludzi). To był cudowny widok przyglądać się, jak wszyscy wielbiciele układają "swoją matkę" do snu. 


0 komentarze :