Paartha
pisze:
28
maja, środa
W
środowy poranek mogliśmy sobie trochę pospać, ponieważ
wyruszaliśmy dopiero w południe. Dobrze było trochę odpocząć.
Niektórzy dzielni uczestnicy wstali jednakże wczesnym rankiem, aby
wziąć udział w OM Healingu o 8.00. Wraz z kilkoma Hindusami z
hotelu utworzyła się grupka 27 ludzi. Tę sesję OM Healingu
dedykowali tybetańczykom.
Po
długim śniadaniu wsiedliśmy do autobusu i wyruszyliśmy w kierunku
świątyni Dżwala Mukhi. Na miejsce dotarliśmy po południu i
skierowaliśmy się prosto do świątyni, która oddalona była
zaledwie o 5 minut drogi piechotą od miejsca naszego noclegu.
Było
trochę stromych schodów do pokonania i w końcu znaleźliśmy się
na platformie, na której ta piękna i imponująca świątynia była
wybudowana.
Bóstwo,
któremu poświęcona jest świątynia, nosi nazwę "Dżwala
Dewi" lub "Dżwala Mukhi" (Dżwala - Płomień, Mukhi
- Twarz). Jest to jedna z 51 tzw. Shakti Peeths i to tutaj
upadł język Sati. Inną nazwą bogini jest Dhumra. Ciekawostką tej
świątyni jest to, że Dewi nie czci się tutaj w formie murti
ani pindi, lecz w formie wiecznie palącego się płomienia.
Główny płomień, sama Dżwala Dewi (Kali), jest otoczona ośmioma
innymi płomieniami, z których jeden, znajdujący się tuż obok
Dżwala Dewi, to Annapurna Dewi. Inny płomień Dżwala Dewi ma formę
trójkąta reprezentującego Kali, Lakszmi i Saraswati.
Gdy
dotarliśmy na miejsce, nie było praktycznie żadnej kolejki do
darszanu, dlatego mieliśmy sposobność spędzić na darszanie dużo
czasu. Jeden z kapłanów oprowadził nas po wszystkich świątyniach
i wszystko nam objaśnił. Powiedział nam, że jak dotąd nie udało
się wyjaśnić, dlaczego te płomienie się tutaj pojawiają. Według
informacji zawartej w książce "Wezwanie 9 bogiń",
hinduski rząd na próżno szukał przez ostatnie 40 lat źródła
gazu wydobywającego się w tym miejscu. Ostatecznie zaprzestano
poszukiwań.
Już
w dawnych czasach król Akbar (ok. XVI w.) usiłował "rzucić
wyzwanie" Dżwala Dewi. Pewien święty zwany "Dhjanu
Bhakt" (który również nadał imię Bogini Wradżeszwari, o
czym wspominaliśmy wcześniej) podróżował z dużą grupą liczącą
tysiąc wyznawców do Dżwala Dewi, aby złożyć jej pokłony. Grupa
przyciągała uwagę swoją liczebnością, dlatego też została
zatrzymana przez żołnierzy Akbara, który zaczął wypytywać
świętego, dlaczego tam się udaje. Dhjanu Bhakt odpowiedział, że
Dżwala Dewi to bogini o ponadnaturalnych mocach i że idzie oddać
jej cześć. Akbar nie uwierzył. Wydobył swój miecz i odciął
głowę konia, na którym podróżował Dhjanu Bhakt i powiedział do
niego, że uwierzy w moc bogini tylko wtedy, gdy przywróci ona głowę
zwierzęciu. Dhjanu Bhakt opuścił wraz ze swoją grupą pałac
króla i w końcu dotarł do Dżwala Mukhi. W świątyni modlił się
bardzo intensywnie do Dewi, lecz nie uzyskał od niej żadnego znaku,
czy wysłuchała ona jego modlitwy. W ostatecznej desperacji święty
oświadczył, że jeśli bogini nie przytwierdzi z powrotem głowy
konia, Akbar (jak również inni) nie uwierzy w jej moc i jego wiara
będzie próżna. Święty miał tyle wiary i miłości dla Dewi, że
odciął mieczem swoją własną głowę i trzymał ją w rękach
jako ofiarę dla Dewi.
W
tym momencie bogini ujawniła się świętemu i powiedziała, że
przytwierdziła głowę koniowi. Jemu również przywróciła głowę
na swoje miejsce. Powiedziała, aby święty udał się z powrotem do
Delhi i sam się przekonał.
Akbar
i wszyscy obecni na jego dworze byli zdumieni widząc głowę konia z
powrotem na swoim miejscu. Dhjanu Bhakt modlił się do Dewi, że
skoro nie każdy jest gotów odciąć swoją własną głowę, niech
spełnia ona życzenia swoich wielbicieli przyjmując proste ofiary z
kwiatów i orzechów kokosowych. Bogini pobłogosławiła go i
potwierdziła, że od tej pory tak właśnie będzie.
Dhjanu
Bhakt jednakże, z powodu swej ogromnej miłości dla niej, w
późniejszym czasie ponownie odciął sobie głowę i złożył
bogini w ofierze. Dewi przywróciła mu głowę po raz drugi i
powiedziała mu, że nie będzie mogła tego zrobić trzeci raz.
Dhjanu Bhakt odpowiedział, że życie w oddzieleniu od niej i tak
nie ma dla niego sensu, dlatego odciął sobie głowę po raz trzeci,
by móc pozostać z nią w duchu na zawsze.
Istnieje
również mniejsza świątynia Dżwala Dewi w formie swaroop
(murti), gdzie zainstalowano ją na pięciu ludzkich głowach
(czaszkach). Głowy zostały złożone w ofierze przez pięciu
wielbicieli. Owe "ofiary z ludzi" nie były wymuszone na
wielbicielach przez innych ludzi, zrobili to z własnej woli kierując
się miłością i oddaniem. Oddali "swoje" życie z
powrotem temu, kto dał im to życie w pierwszej kolejności.
Fakt
przywrócenia koniowi głowy nie przekonał w pełni Akbara, dlatego
wysłał on ludzi w celu zlikwidowania płomieni Dżwala Mukhi.
Pokryli oni płomienie kawałkami stali. Jednakże wkrótce płomienie
pojawiły się na nowo, tuż nad stalowymi pokryciami. Wówczas
ludzie Akbara wykopali wokół głównego płomienia dół i
wypełnili go wodą licząc na to, że woda unicestwi ogień. Jednak
płomień pojawił się ponownie - ponad wodą. Próbowali zgasić
płomienie na różne sposoby, wszystko na próżno. Akbar zdał
sobie wówczas sprawę z faktu, że płomień ten musi mieć boskie
pochodzenie. Ponieważ Akbar był sprawiedliwym królem, w ramach
odkupienia swego grzechu kazał wyłożyć dach świątyni pokryciem
z czystego złota. Jednakże, gdy tylko pokrycie zostało
zainstalowane, coś się w nim zmieniło i spadło z dachu. Do dnia
dzisiejszego nie udało się ustalić czym jest materiał, w który
zmieniło się złoto pokrycia, z cała pewnością jednak nie jest
to złoto i nie wygląda zbyt efektownie. Zinterpretowano to jako
znak, iż Dewi nie przyjęła "przeprosin" Akbara.
Pokrycie
dachu nadal można obejrzeć w świątyni.
Inny
król, który przybył tu modlić się o zwycięstwo, miał więcej
szczęścia. Wygrał bitwę dzięki łasce Dewi i w akcie
wdzięczności pokrył złotem cały dach świątyni.
Ten
dach przetrwał aż do dziś.
Zostaliśmy
w świątyni bardzo długo ciesząc się obecnością Dewi. Później,
w godzinach wieczornych otwarto górną część świątyni i
mogliśmy ją zwiedzić. Górną częścią, w której także
znajdują się płomienie, nie zajmują się zwykli kapłani, ale
grupa tzw. "Nathów". Nathowie, wg słów
Gurudżiego, są wojownikami i postrzegają samych siebie jako
obrońców dharmy. Ich pochodzenie sięga czasów Matsyendranath
i Guru Gorakh
Natha, o którym wspominaliśmy w pierwszej relacji z podróży.
Pewnego razu Guru Gorakh Nath
zatrzymał się w Dżwala Mukhi. Przygotował sobie trochę ryżu z
zamiarem ugotowania go w stawie, którego woda była gorąca, ale nie
ustawił go na razie do gotowania, zamierzając zrobić to w drodze
powrotnej z bhikszy (prośba o jałmużnę). Jednakże, nigdy nie
powrócił i nigdy więcej go nigdzie nie widziano (Gurudżi
powiedział, że żyje on nadal w tym samym ciele). Od tego czasu
woda zrobiła się zimna. Mimo, że woda nie jest gorąca, jest
wrząca (widać jak paruje i bulgocze), ale gdy włoży się do niej
rękę, woda jest zimna. Wierzy się, że Dżwala Dewi nadal czeka,
aż Gorakh Nath wróci i ugotuje swój ryż.
Kiedy
zeszliśmy do głównej świątyni, czekaliśmy ok. pół godziny (do
21.30), aż kolejna część świątyni otworzyła swoje wrota i
ludzie (wraz z nami) mogli wejść do środka.
Pośrodku
świątyni znajdowało się piękne łóżko. Zajęliśmy miejsca w
pobliżu łóżka i oglądaliśmy wieczorną ceremonię układania Ma
do snu. Ceremonia taka ma miejsce każdego dnia. Śpiewając Dewi
"kołysankę" kapłani kładą ją do łóżka umieszczając
na nim wszystkie ozdoby oraz sari (ofiarowane przez ludzi). To był
cudowny widok przyglądać się, jak wszyscy wielbiciele układają
"swoją matkę" do snu.
0 komentarze :
Prześlij komentarz