środa, 28 maja 2014

Pielgrzymka do 9 Bogiń ( dzień 1 – 3 )




W czwartek rano około godzinie 8 rano przybyliśmy do Delhi w Indiach. Po odbiorze naszych bagaży mieliśmy mnóstwo czasu, gdyż czekaliśmy na nasze połączenie lotnicze do Jammu. Gdy weszliśmy na pokład, okazało się, że samolot ma problemy z silnikiem. Jednak dzięki Kalpitowi, który skleił kilka przewodów samolot wystartował z drobnym opóźnieniem. Gdy wylądowaliśmy na lotnisku w Jammu, było 40o.




Od lotniska przeszliśmy mały dystans do autobusu, gdzie przywitał nas Swamidżi. Była to wielka niespodzianka, kiedy zobaczyliśmy jak odbiera pielgrzymów osobiście z lotnika. Oczywiście wszyscy było bardzo szczęśliwi z tego powodu.



Wieczorem po kolacji, Swami dał satsang na temat Waisznawi Dewi (lub Waiszno Dewi). Podczas satsangu Pramod czytał historie Waiszno Dewi, Swami natomiast ją uszczegóławiał. Pierwotnie inkarnowała się Ona (jest połączeniem Lakszmi, Kali oraz Saraswati) jako „Trikuta” w celu unicestwienia kilku demonów na ziemi. Gdy dorastała, Trikuta czuła silną potrzebę oddania siebie Panu Wisznu. Już jako młoda dziewczynka, jej piękno, świetność oraz świętość przyciągała wielu ludzi. Nawet Pan Rama, który był w okolicy (w drodze na Lankę, aby uratować Sitę) złożył jej wizytę. Rozpoznała go jako Pana Wisznu i zapytała, czy może zostać jej mężem. Mając na uwadze jak cnotliwą osobą był, odpowiedział „nie”, ponieważ był już mężem Sity. Powiedział jednak, że jeśli rozpozna go podczas jego drogi powrotnej, wtedy ją poślubi. Niestety, nie była w stanie go rozpoznać w formie sadhu. Gdy się ujawnił, obiecał jej, że powróci i poślubi ją w inkarnacji Kalki Awatara. Gdy Pramod czytał tę część, Swami powiedział żartobliwe, że powinien On obiecać, że poślubi ją jako Kryszna, ponieważ nie był wtedy taki rygorystyczny. Jakkolwiek Wisznu pobłogosławił ją nieśmiertelnością ciała i do dziś dzień żyje w północnych Indiach (tutaj w Katra), gdzie Rama polecił jej, aby żyła.



Jakieś 700 lat temu odwiedziła ona prawego i świętego panditę o imieniu Szri Dhar. Przyszła do niego w formie młodej dziewczynki (Adi Kumari) i powiedziała mu, aby zaprosił wszystkich z okolicy na Bhandara (festiwal w imię Boga). Z uwagi na to, że wydawała się bardzo wyjątkowa, Szri Dhar uwierzył, że wszystko dobrze się potoczy, pomimo jego wątpliwości, czy będzie miał wystarczająco miejsca i jedzenia na taki festiwal. Zaprosił wszystkich, wliczając w to grupę Naths ( yoginów). Ich przywódcą był słynny święty Gorak Nath. W grupie tej był również Bhairaw Nath, który był wyjątkowo potężnym joginem.



Podczas uczty, dziwna mała dziewczynka, zaserwowała wszystkim ich ulubione potrawy. Uświadomili sobie, że dziewczynka ta nie byłą zwykłą dziewczynką, Bhairaw Nath czekał, aby poznać sekret jej mocy (gdyż sam był zainteresowany jej posiadaniem), złamał jej ramię. W tym momencie zniknęła. Podczas medytacji, Bhairaw Nath zobaczył, jak udawała się w Góry. Po uzyskaniu zgody swojego Guru, Bhairaw Nath podążył za dziewczynką na wzgórza. Gdy tam dotarł, zniknęła w jaskini, pokonał strażników Waiszno Dewi, którzy stali na straży wejścia.
I nawet ostrzeżenie mędrca, który powiedział mu, że dziewczynka ta jest nikim innym, jak Adi Kumari (Boską Matką w formie dziecka) i że nie powinien gonić jej z tak niskimi motywami, nie było w stanie go powstrzymać. Gdy wreszcie stanął z nią twarzą w twarz, mała dziewczynka przemieniła się w Maha Kali i ścięła mu głowę, która poleciała na następny górski szczyt. W swej duchowej formie, uświadamiając sobie swój błąd, błagał Ma o przebaczenie i było mu przykro, że od teraz wszyscy pamiętać go będą jako grzesznika. Odpowiedziała na jego prośbę ofiarując mu wyzwolenie i pobłogosławiła go mówiąc, że w miejscu gdzie upadła jego głowa powstanie świątynia i że żadna pielgrzymka do Niej nie zostanie ukończona do momentu, w którym nie zostanie odwiedzona ta świątynia.



Zostaliśmy poinstruowani, że śniadanie obędzie się o godzinie 7 i rozpoczniemy naszą wyprawę o 8 rano. O 8.15 nasza grupa opuściła hotel. Musieliśmy zdobyć „Jatra Pass”, aby być w stanie odbyć naszą pielgrzymkę. Na początku, droga poprowadziła nas przez głośnie i duże stoiska sklepowe z żywnością itp. Jednak czym wyżej się wspinaliśmy tym mniej ich było, a powietrze stawało się dużo przyjemniejsze – jak również bardziej męczące. Musieliśmy bez przerwy pić wodę, aby się nie odwodnić, gdy tak wypacaliśmy sobie drogę na szczyt góry obok mułów palankinów oraz innych wielbicieli podróżujących piechotą. Ci, którzy się zmęczyli z radością, akceptowali powtarzające się oferty posiadaczy mułów i wyprzedzając nas szczęśliwi na grzbiecie swoich mułów przy pomocy swoich telefonów komórkowych robili zdjęcia tym, którzy szli ku górze. Po chwili odpoczęliśmy tylko po to, żeby odkryć, że nie przebyliśmy nawet 1/7 drogi. Powiedzieli nam, że jest to 14 km pieszej wspinaczki. W pewnym momencie sądziliśmy, że będziemy sprytniejsi i pójdziemy schodami, które były skrótem w porównaniu z normalną ścieżką, jednak okazało się, że jest to zbyt męczące, zostaliśmy więc przy standardowej drodze.



Kawałek po kawałku zbliżaliśmy się do Ma Waiszno Dewi i po 4,5 godzinach wspinaczki osiągnęliśmy jej górską siedzibę.
Kiedy już przybyliśmy, musieliśmy umieścić wszystkie nasze aparaty oraz inne rzeczy w skrytkach z uwagi na to, że nie było można ich wnosić na Darszan Ma. Kiedy prawie cała nasza grupa przybyła, ustawiliśmy się po Darszan. Dosłownie nie było żadnej kolejki, więc udaliśmy się prosto do Waiszno Dewi, która usytuowana była wewnątrz górskiej jaskini.


Obecna jest tam w formie trzech „pindi” (kamienna formacja, wyglądająca podobnie jak lingamy), reprezentujących Saraswati, Lakszmi i Kali (od lewej do prawej). Obecny Pandit bardzo uprzejmie wszystko nam wyjaśnił. Po darszanie skierowaliśmy się na platformę, aby spędzić trochę czasu w medytacji, otoczeni przez góry, gdzie cieszyliśmy się bardzo spokojną i pełna pokoju atmosferą.

Jedną z osób, która jest z nami na wyprawie jest Gurpreet. Jest pułkownikiem w indyjskiej armii. Wczoraj, gdy wracaliśmy, opowiedział nam, że w zasadzie to chciał zorganizować wipowskie przepustki dla Swamiego i jeszcze innych pięciu osób, aby móc pominąć kolejki. Powiedział Swamiemu, że był już trzy razy u Waishno Dewi i za każdym razem były 3-4 godzinne kolejki. Z przepustkami wipowskimi zazwyczaj udawało się to 3 x szybciej, jakkolwiek darszan trwał maksimum 10-15 sekund zanim ponownie zostało się wypchniętym. Jednak Swami mu odpowiedział, że nie chce tych wipowskich przepustek, że pójdziemy tam wszyscy razem jako grupa. Ku jego zadziwieniu, nie musieliśmy czekać w kolejce nawet jednej minuty i mieliśmy przynajmniej dwie minuty darszanu z Panditą, który był wyjątkowo cierpliwy i wszystko nam wyjaśniał. Swami był nawet w stanie wrócić po raz drugi w celu ofiarowania Ma sari, którego nie mieliśmy ze sobą za pierwszym razem. Gurpreet powiedział, że nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś podobnego. Również nasz przewodnik mimo, że był tam już 10 razy, nigdy nie widział czegoś takiego.

Po medytacji, ponownie zaczęliśmy schodzić w kierunku naszych skrytek, znaleźliśmy tam ogłoszenie, które mówiło „Ogłoszenie dla grupy Bhakti Marga, jedna z waszych osób się zgubiła, proszę skontaktować się z placówką policji”. Gurpreet i ja udaliśmy się tam po „zabłąkaną owieczkę”. Christina siedziała na komisariacie popijając herbatę, natychmiast i nam ją zaoferowała. Powiedziała nam, że policjanci były na tyle uprzejmi, że zaprowadzili ją do jaskini, gdzie otrzymała darszan Maa, następnie zwieźli ją z powrotem i poczęstowali herbatą przed zamieszczeniem powiadomienia. Anupriya, która z różnych przyczyn przybyła w innej kolejce niż reszta grupy, również zjawiła się krótko po tym, jak otrzymała darszan Ma.

Wieczorem Swami powiedział w jaki cudowny sposób Ma troszczy o każdego i o wszystkich, jak zasłoniła słońce chmurami, gdy się wspinaliśmy, jak zawsze obecna była delikatna bryza w powietrzu, jak łatwo pozwoliła nam otrzymać jej darszan, itd. …. Powiedział również, że kiedy jest się w jaskini, to przestaje pracować umysł. Można jedynie siedzieć czuć i cieszyć się jej matczyna miłością.
Po tym jak wszyscy wspólnie zjedliśmy obiad, niektórzy rozpoczęli swój pochód ku dołowi, a niektórzy z nas postanowili kontynuować pielgrzymkę ku górze, aby odwiedzić Świątynię Bhairon (gdzie upadła jego głowa), co wiązało się to z kolejnymi 40 minutami wspinaczki. Wewnątrz świątyni znajdowała się głowa Bhairona murti Hanumana oraz Murti Parwati. Gdy włożyłem swój palec do „kubka”, aby dostać wziąć wibuti, oparzyłem się, gdyż pod popiołem ciągle tlił się ogień. Jednak co zabawne, poczucie sparzenia trwało jedynie przez kilka sekund. Po tym nie czułem nic, inni mieli podobne doświadczenia.
Potem ponownie rozpoczęliśmy naszą podróż powrotną, niektórzy pieszo, niektórzy znów na osiołkach.



Tymczasem Gurpreet zorganizował kilka biletów na helikopter (pomimo, że były już wyprzedane) i Swami oraz czwórka innych miała możliwość odbycia podróży powrotnej w powietrzu. Jednak przez wejściem na pokład Swami wyraził swój smutek, gdyż nie mógł oddać hołdu Bhairon. Gurpreet skontaktował się ze stacją i zapytał ich, czy jest możliwe, aby helikopter przeleciał obok świątyni Bhairona. Odmówili, gdyż świątynia Bhairona znajdowała się na innym szczycie, a pilot musi trzymać się wyznaczonej trasy lotu, jeśli nie chce wpaść w kłopoty. Helikopter przyleciał i okazało się, że pilotem jest stary przyjaciel Gurpreta z armii. Gurpret przedstawił swojego Guru przyjacielowi i powiedział mu o życzeniu swojego Guru. A on bezzwłocznie wziął Swamiego do helikoptera i ku zdumieniu wszystkich, skierował się w lewo zamiast w prawo i poleciał do świątyni Bhairona. Unosząc się naprzeciw niej, dał Swamiemu szanse na oddanie szacunku Bhaironowi, tym samym pozwalając mu zakończyć jego pielgrzymkę.



Ci z nas, którzy poszli pieszo, po 11 godzinach i 34 kilometrach, wreszcie ponownie dotarli do naszego hotelu. Zjedliśmy kolację, Swami dał krótki Satsang i później wszyscy udaliśmy się do naszych łóżek – wykończeni, ale szczęśliwi.


(Raport został napisany przez Paarthę, który jest na tej pielgrzymce ze Swamim Vishwanandą)

0 komentarze :