W czwartek rano około godzinie 8 rano
przybyliśmy do Delhi w Indiach. Po odbiorze naszych bagaży mieliśmy
mnóstwo czasu, gdyż czekaliśmy na nasze połączenie lotnicze do
Jammu. Gdy weszliśmy na pokład, okazało się, że samolot ma
problemy z silnikiem. Jednak dzięki Kalpitowi, który skleił kilka
przewodów samolot wystartował z drobnym opóźnieniem. Gdy
wylądowaliśmy na lotnisku w Jammu, było 40o.
Od lotniska przeszliśmy mały dystans do autobusu, gdzie przywitał nas Swamidżi. Była to wielka niespodzianka, kiedy zobaczyliśmy jak odbiera pielgrzymów osobiście z lotnika. Oczywiście wszyscy było bardzo szczęśliwi z tego powodu.
Wieczorem po kolacji, Swami dał satsang na temat Waisznawi Dewi (lub Waiszno Dewi). Podczas satsangu Pramod czytał historie Waiszno Dewi, Swami natomiast ją uszczegóławiał. Pierwotnie inkarnowała się Ona (jest połączeniem Lakszmi, Kali oraz Saraswati) jako „Trikuta” w celu unicestwienia kilku demonów na ziemi. Gdy dorastała, Trikuta czuła silną potrzebę oddania siebie Panu Wisznu. Już jako młoda dziewczynka, jej piękno, świetność oraz świętość przyciągała wielu ludzi. Nawet Pan Rama, który był w okolicy (w drodze na Lankę, aby uratować Sitę) złożył jej wizytę. Rozpoznała go jako Pana Wisznu i zapytała, czy może zostać jej mężem. Mając na uwadze jak cnotliwą osobą był, odpowiedział „nie”, ponieważ był już mężem Sity. Powiedział jednak, że jeśli rozpozna go podczas jego drogi powrotnej, wtedy ją poślubi. Niestety, nie była w stanie go rozpoznać w formie sadhu. Gdy się ujawnił, obiecał jej, że powróci i poślubi ją w inkarnacji Kalki Awatara. Gdy Pramod czytał tę część, Swami powiedział żartobliwe, że powinien On obiecać, że poślubi ją jako Kryszna, ponieważ nie był wtedy taki rygorystyczny. Jakkolwiek Wisznu pobłogosławił ją nieśmiertelnością ciała i do dziś dzień żyje w północnych Indiach (tutaj w Katra), gdzie Rama polecił jej, aby żyła.
Jakieś 700 lat temu odwiedziła ona prawego i świętego panditę o imieniu Szri Dhar. Przyszła do niego w formie młodej dziewczynki (Adi Kumari) i powiedziała mu, aby zaprosił wszystkich z okolicy na Bhandara (festiwal w imię Boga). Z uwagi na to, że wydawała się bardzo wyjątkowa, Szri Dhar uwierzył, że wszystko dobrze się potoczy, pomimo jego wątpliwości, czy będzie miał wystarczająco miejsca i jedzenia na taki festiwal. Zaprosił wszystkich, wliczając w to grupę Naths ( yoginów). Ich przywódcą był słynny święty Gorak Nath. W grupie tej był również Bhairaw Nath, który był wyjątkowo potężnym joginem.
Podczas uczty, dziwna mała
dziewczynka, zaserwowała wszystkim ich ulubione potrawy. Uświadomili
sobie, że dziewczynka ta nie byłą zwykłą dziewczynką, Bhairaw
Nath czekał, aby poznać sekret jej mocy (gdyż sam był
zainteresowany jej posiadaniem),
złamał jej ramię. W tym momencie
zniknęła. Podczas medytacji, Bhairaw Nath zobaczył, jak udawała
się w Góry. Po uzyskaniu zgody swojego Guru, Bhairaw Nath podążył
za dziewczynką na wzgórza. Gdy tam dotarł, zniknęła w jaskini,
pokonał strażników Waiszno Dewi, którzy stali na straży wejścia.
I nawet ostrzeżenie
mędrca, który powiedział mu, że dziewczynka ta jest nikim innym,
jak Adi Kumari (Boską Matką w formie dziecka) i że nie powinien
gonić jej z tak niskimi motywami, nie było w stanie go
powstrzymać. Gdy wreszcie stanął z nią twarzą w twarz, mała
dziewczynka przemieniła się w Maha Kali i ścięła mu głowę,
która poleciała na następny górski szczyt. W swej duchowej
formie, uświadamiając sobie swój błąd, błagał Ma o
przebaczenie i było mu przykro, że od teraz wszyscy pamiętać go
będą jako grzesznika. Odpowiedziała na jego prośbę ofiarując
mu wyzwolenie i pobłogosławiła go mówiąc, że w miejscu gdzie
upadła jego głowa powstanie świątynia i że żadna pielgrzymka do
Niej nie zostanie ukończona do momentu, w którym nie zostanie
odwiedzona ta świątynia.
Zostaliśmy poinstruowani,
że śniadanie obędzie się o godzinie 7 i rozpoczniemy naszą
wyprawę o 8 rano. O 8.15 nasza grupa opuściła hotel. Musieliśmy
zdobyć „Jatra Pass”, aby być w stanie odbyć naszą
pielgrzymkę. Na początku, droga poprowadziła nas przez głośnie i
duże stoiska sklepowe z żywnością itp. Jednak czym wyżej się
wspinaliśmy tym mniej ich było, a powietrze stawało się dużo
przyjemniejsze – jak również bardziej męczące. Musieliśmy bez
przerwy pić wodę, aby się nie odwodnić, gdy tak wypacaliśmy
sobie drogę na szczyt góry obok mułów palankinów oraz innych
wielbicieli podróżujących piechotą. Ci, którzy się zmęczyli z
radością, akceptowali powtarzające się oferty posiadaczy mułów
i wyprzedzając nas szczęśliwi na grzbiecie swoich mułów przy
pomocy swoich telefonów komórkowych robili zdjęcia tym, którzy
szli ku górze. Po chwili odpoczęliśmy tylko po to, żeby odkryć,
że nie przebyliśmy nawet 1/7 drogi. Powiedzieli nam, że jest to 14
km pieszej wspinaczki. W pewnym momencie sądziliśmy, że będziemy
sprytniejsi i pójdziemy schodami, które były skrótem w porównaniu
z normalną ścieżką, jednak okazało się, że jest to zbyt
męczące, zostaliśmy więc przy standardowej drodze.
Kawałek po kawałku
zbliżaliśmy się do Ma Waiszno Dewi i po 4,5 godzinach wspinaczki
osiągnęliśmy jej górską siedzibę.
Kiedy już przybyliśmy,
musieliśmy umieścić wszystkie nasze aparaty oraz inne rzeczy w
skrytkach z uwagi na to, że nie było można ich wnosić na Darszan
Ma. Kiedy prawie cała nasza grupa przybyła, ustawiliśmy się po
Darszan. Dosłownie nie było żadnej kolejki, więc udaliśmy się
prosto do Waiszno Dewi, która usytuowana była wewnątrz górskiej
jaskini.
Obecna jest tam w formie
trzech „pindi” (kamienna formacja, wyglądająca podobnie jak lingamy),
reprezentujących Saraswati, Lakszmi i Kali (od lewej do prawej).
Obecny Pandit bardzo uprzejmie wszystko nam wyjaśnił. Po darszanie
skierowaliśmy się na platformę, aby spędzić trochę czasu w
medytacji, otoczeni przez góry, gdzie cieszyliśmy się bardzo
spokojną i pełna pokoju atmosferą.
Jedną z osób, która
jest z nami na wyprawie jest Gurpreet. Jest pułkownikiem w
indyjskiej armii. Wczoraj, gdy wracaliśmy, opowiedział nam, że w
zasadzie to chciał zorganizować wipowskie przepustki dla Swamiego i
jeszcze innych pięciu osób, aby móc pominąć kolejki. Powiedział
Swamiemu, że był już trzy razy u Waishno Dewi i za każdym razem
były 3-4 godzinne kolejki. Z przepustkami wipowskimi zazwyczaj
udawało się to 3 x szybciej, jakkolwiek darszan trwał maksimum
10-15 sekund zanim ponownie zostało się wypchniętym. Jednak Swami
mu odpowiedział, że nie chce tych wipowskich przepustek, że
pójdziemy tam wszyscy razem jako grupa. Ku jego zadziwieniu, nie
musieliśmy czekać w kolejce nawet jednej minuty i mieliśmy
przynajmniej dwie minuty darszanu z Panditą, który był wyjątkowo
cierpliwy i wszystko nam wyjaśniał. Swami był nawet w stanie
wrócić po raz drugi w celu ofiarowania Ma sari, którego nie
mieliśmy ze sobą za pierwszym razem. Gurpreet powiedział, że
nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś podobnego. Również nasz
przewodnik mimo, że był tam już 10 razy, nigdy nie widział czegoś
takiego.
Po medytacji, ponownie zaczęliśmy schodzić w kierunku naszych skrytek, znaleźliśmy tam ogłoszenie, które mówiło „Ogłoszenie dla grupy Bhakti Marga, jedna z waszych osób się zgubiła, proszę skontaktować się z placówką policji”. Gurpreet i ja udaliśmy się tam po „zabłąkaną owieczkę”. Christina siedziała na komisariacie popijając herbatę, natychmiast i nam ją zaoferowała. Powiedziała nam, że policjanci były na tyle uprzejmi, że zaprowadzili ją do jaskini, gdzie otrzymała darszan Maa, następnie zwieźli ją z powrotem i poczęstowali herbatą przed zamieszczeniem powiadomienia. Anupriya, która z różnych przyczyn przybyła w innej kolejce niż reszta grupy, również zjawiła się krótko po tym, jak otrzymała darszan Ma.
Wieczorem Swami powiedział
w jaki cudowny sposób Ma troszczy o każdego i o wszystkich, jak
zasłoniła słońce chmurami, gdy się wspinaliśmy, jak zawsze
obecna była delikatna bryza w powietrzu, jak łatwo pozwoliła nam
otrzymać jej darszan, itd. …. Powiedział również, że kiedy
jest się w jaskini, to przestaje pracować umysł. Można jedynie
siedzieć czuć i cieszyć się jej matczyna miłością.
Po tym jak wszyscy
wspólnie zjedliśmy obiad, niektórzy rozpoczęli swój pochód ku
dołowi, a niektórzy z nas postanowili kontynuować pielgrzymkę ku
górze, aby odwiedzić Świątynię Bhairon (gdzie upadła jego
głowa), co wiązało się to z kolejnymi 40 minutami wspinaczki.
Wewnątrz świątyni znajdowała się głowa Bhairona murti Hanumana
oraz Murti Parwati. Gdy włożyłem swój palec do „kubka”, aby
dostać wziąć wibuti, oparzyłem się, gdyż pod popiołem ciągle
tlił się ogień. Jednak co zabawne, poczucie sparzenia trwało
jedynie przez kilka sekund. Po tym nie czułem nic, inni mieli
podobne doświadczenia.
Potem ponownie
rozpoczęliśmy naszą podróż powrotną, niektórzy pieszo,
niektórzy znów na osiołkach.
Tymczasem Gurpreet zorganizował kilka biletów na helikopter (pomimo, że były już wyprzedane) i Swami oraz czwórka innych miała możliwość odbycia podróży powrotnej w powietrzu. Jednak przez wejściem na pokład Swami wyraził swój smutek, gdyż nie mógł oddać hołdu Bhairon. Gurpreet skontaktował się ze stacją i zapytał ich, czy jest możliwe, aby helikopter przeleciał obok świątyni Bhairona. Odmówili, gdyż świątynia Bhairona znajdowała się na innym szczycie, a pilot musi trzymać się wyznaczonej trasy lotu, jeśli nie chce wpaść w kłopoty. Helikopter przyleciał i okazało się, że pilotem jest stary przyjaciel Gurpreta z armii. Gurpret przedstawił swojego Guru przyjacielowi i powiedział mu o życzeniu swojego Guru. A on bezzwłocznie wziął Swamiego do helikoptera i ku zdumieniu wszystkich, skierował się w lewo zamiast w prawo i poleciał do świątyni Bhairona. Unosząc się naprzeciw niej, dał Swamiemu szanse na oddanie szacunku Bhaironowi, tym samym pozwalając mu zakończyć jego pielgrzymkę.
Ci z nas, którzy poszli pieszo, po 11 godzinach i 34 kilometrach, wreszcie ponownie dotarli do naszego hotelu. Zjedliśmy kolację, Swami dał krótki Satsang i później wszyscy udaliśmy się do naszych łóżek – wykończeni, ale szczęśliwi.
(Raport został napisany przez Paarthę, który jest na tej pielgrzymce ze Swamim Vishwanandą)
0 komentarze :
Prześlij komentarz