wtorek, 17 września 2013

Ku pamięci naszego najdroższego brata




Czas, by opowiedzieć historię naszego drogiego brata Dharmanandy, który 14 września o poranku opuścił ciało i raduje się teraz w sercu Pana. Kilka ostatnich godzin jego życia to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakich kiedykolwiek byłem świadkiem w całym moim życiu. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by uhonorować to doświadczenie, ten moment, Śri Swamiego Vishwanandę i Dharmanandę.
W nocy 13 września 2013 Śri Swami Vishwananda postanowił pojechać odwiedzić Dharmanandę w jego domu. Zdrowie Dharmanandy powoli się pogarszało już od jakiegoś czasu, więc wszyscy bardzo chętnie chcieliśmy pojechać i spędzić z nim czas, być u jego boku, wspierając go naszą miłością. To już rok odkąd zdiagnozowano u Dharmy raka, a wydarzenia, które nastąpiły tej nocy, stanowiły kulminację długiej podróży, czuło się, że przez wiele nawet żyć. Swamidżi wraz z czterema innymi wielbicielami i mną przyjechał do domu Dharmanandy w Bonn w pierwszych godzinach 14 września, około wpół do pierwszej w nocy. Zostaliśmy przywitani przez jego matkę, siostrę i sąsiada, którzy z miłością troszczyli się o Dharmę, pomagając mu w jego codziennych potrzebach. Kiedy weszliśmy do jego pokoju, wszyscy natychmiast zauważyliśmy jedno. Człowiek, którego tam widzieliśmy, nie był Dharmanandą. To była zaledwie skorupa, ciało było zwyczajnym pojazdem dla wielkiego sługi Pana, którego znaliśmy i kochaliśmy przez lata. Choć fizycznie wyczerpany i słaby, jego obecność była w pokoju niezmiernie silna, a jego spokój i wyciszenie były niemalże natychmiast odczuwalne. Ponieważ właśnie spał, Gurudżi delikatnie go obudził, gładząc go po głowie i trzymając dłoń swojego wielbiciela. Gdy Dharma się obudził i zobaczył, kto był u jego łóżka, z miłością wykrzyknął: „Gurudżi! Gurudżi!”. Jego oczy były tak inne od tych, które dobrze znaliśmy od lat. Gdy patrzyli sobie z Gurudżim w oczy, widać było czystość i szczerość jego niezmierzonej radości z posiadania Guru u swojego boku raz jeszcze. Nie będąc w stanie tak naprawdę w ogóle mówić z powodu mnóstwa  fizycznego bólu i zmęczenia, Dharma po prostu wpatrywał się w swojego ukochanego  i mocno trzymał jego rękę. Będąc tego świadkami, było dla wszystkich jasne, że życie Dharmy zbliżało się ku końcowi . Mimo to coś przenikało cały pokój i wypełniało serca wszystkich obecnych w najpotężniejszy sposób. Relacja Miłości między Mistrzem i uczniem jest czymś poza pojmowaniem. Nie do wyrażenia. Nie do zmierzenia. Daleko przewyższając wszystko inne, co ktokolwiek z nas kiedykolwiek widział lub czuł w życiu. Choć o Dharmę codziennie troszczyli się jego matka, siostra i rodzina, czuć było w nim radość po prostu na widok swojego Guru. Nie będę się powstrzymywać, by powiedzieć, że miłość, jaką człowiek może dzielić z drugim, jest zaledwie żartem w porównaniu do tej, którą Guru ma do swoich dzieci.
Gdy Swamidżi tak go gładził, trzymał go za rękę i zalewał swoją miłością do niego, nie mogliśmy zrobić nic innego, jak płakać łzami zdumienia i radości. Pojęliśmy, że oto nasz brat osiągnął to, o czym wszyscy marzymy, czego byśmy chcieli w głębi naszych serc. Pan przyszedł ku niemu w chwili jego odejścia, by potrzymać go za rękę i wesprzeć. Aby odwdzięczyć się za tę wszystką miłość i służbę ofiarowaną przez Dharmanandę, Swamidżi przybył, aby być u jego boku i spełnić najgłębsze pragnienia jego serca. Mogliśmy się tylko radować cudem tego zdarzenia. W pewnej chwili Swamidżi rozluźnił swój uścisk dłoni z dłonią Dharmy, żeby się po prostu poprawić na siedzeniu, ale Dharma bojąc się, że tak naprawdę Gurudżi go już opuszcza, ze wszystkich sił uchwycił dłoń Gurudżiego i dał mu znać, żeby nie odchodził! To było tak niesamowicie słodkie i niewinne. Jak dziecko, które zawsze chce być u boku matki.

W tym momencie Swamidżi spytał Dharmę, czy chciałby, żebyśmy mu pośpiewali. Całym życiem Dharmy była muzyka; była to jego pasja i służba dla Swamiedżiego i Bhakti Margi przez całe 10 lat. Bez potrzeby mówienia oczy Dharmy rozbłysły na tę propozycję i delikatnie powiedział: „Śpiewajcie! Śpiewajcie!”. Ponieważ dzień wcześniej było Radhasztami, Gurudżi przy wtórowaniu wszystkich obecnych zaczął śpiewać bhadżany do Radhy i śpiewał tak non-stop przez prawie 30 minut. Dharma leżał spokojnie, a od czasu do czasu na jego twarzy pojawiał się uśmiech. Czy możecie wyobrazić sobie piękniejszą scenę? Ze swą duchową rodziną i swoim Gurudewą u boku łóżka, trzymającym go za rękę, śpiewającym mu imiona Boga ze łzami radości, to sprawiło, że wszyscy pomyśleliśmy o tym, co kiedyś powiedział Swami: „Mistrz będzie z uczniem w chwili odejścia, ale nie z wielbicielem. Tylko prawdziwemu uczniowi Mistrz ukazuje taką łaskę”. Dokładnie to miało właśnie miejsce.
Gdy czas tak mijał, Gurudżi odszedł od Dharmy i powiedział parę słów Miłości i zapewnienia do rodziny, podczas gdy reszta nas dotrzymała towarzystwa Dharmie. Byłem ciekawy, jaka będzie jego reakcja, jak otworzy oczy i nie znajdzie już u swojego boku Gurudżiego, ale Pramoda, Swamiego Vijayę, Swamiego Keshavę, Pankaja i mnie. Czy będzie zawiedziony? Ale odpowiedź była: nie. Wpatrywał się w nas z taką miłością i wdzięcznością, że byście nie uwierzyli. Uścisnął moją dłoń jakby na potwierdzenie, że jest szczęśliwy, mając nas przy sobie. Ale wciąż najsłodszy moment tej nocy miał dopiero nadejść. Gdy Swami wrócił na swoje miejsce przy łóżku Dharmy, Dharma użył całej siły w swoim ciele, żeby się unieść i spróbować uchwycić nogę Gurudżiego, dając znać, że chciał dotknąć lotosowych stóp swojego guru. Swami mu pomógł, uniósł swoją stopę i umieścił ją nad krawędzią łóżka, przy głowie Dharmy. Na pierwszy widok Jego stóp Dharma przysunął się powoli i zaczął całować je tak szybko, jak tylko mógł. To była kulminacja tak wielu emocji, tak mnóstwa poddania i bhakti. Nie spróbuję nawet bardziej opisać tej chwili, bo było to zbyt wyjątkowe i niepojęte dla ignoranckiego ludzkiego umysłu. W tym momencie zorientowałem się, że się modlę, aby Dharma natychmiast opuścił swoje ciało! Jak wielkie szczęście, jak wielka łaska! Nie mogłem sobie wyobrazić doskonalszego sposobu, by odejść, tak wiele było w tym wszystkim piękna. Na samo tylko tego ponowne wspomnienie, w oczach pojawiają mi się łzy.
Czas mijał i Gurudżi zdecydował, że już czas sobie pójść, bo opiekunowie Dharmy też musieli odpocząć, była już wtedy 3 w nocy. Wszyscy się pożegnaliśmy z Dharmą i jego rodziną. Jak wychodziliśmy, dotknąłem jego stóp i przyjąłem błogosławieństwo głową, bo czułem, że to już ostatni raz, kiedy widzę Dharmanandę w ciele. Okazało się to prawdą. Jak byliśmy w aucie, wracając do Springen, Swamidżi powiedział, że w chwili jego śmierci wszyscy święci Mistrzowie przybędą, aby go przyjąć i zabrać do nieba. Nie było to dla nikogo z nas niespodzianką, zobaczywszy właśnie czystą miłość, dzieloną między uczniem i Guru przez godziny, nie było wątpliwości, co miało nastąpić dla Dharmy.
Następnego ranka dostałem od Gurudżiego telefon o 9.30, kiedy to oznajmił mi wieści, że Dharmananda zmarł o 5 rano tego samego ranka, zaledwie dwie godziny po tym, jak go opuściliśmy. Gurudżi płakał przez telefon, gdy mi mówił, że pomimo całego tego szczęścia i radości, jakie z jego powodu czuliśmy, wciąż był trochę smutny z powodu straty swojego drogiego ucznia. Czy możecie sobie wyobrazić, ile trzeba mieć miłości do Boga i Guru, żeby zasłużyć sobie na taką nagrodę? Tylko widząc, jak Swami kocha Dharmę i jak wiele dla niego zrobił, robi i zrobi, można docenić wagę tego, co Dharmie się naprawdę udało osiągnąć w tym życiu. To pragnienie i marzenie każdego wielbiciela, aby być w sercu mistrza przez cały czas i mogę bez wahania i wątpliwości powiedzieć, że Dharmananda spoczywa teraz w sercu Śri Swamiego Vishwanandy na wieczność.
Poszedłem więc do bungalowu Swamidżiego, żeby z nim być i wraz ze Swami Vijayą i Pramodem zaczęliśmy dyskutować i snuć refleksje nad wydarzeniami tamtej nocy i tym, co właśnie minęło. Swami wyjawił nam natychmiast, że tak jak przewidział, Mistrzowie rzeczywiście przyszli, aby zabrać Dharmę w chwili odejścia. O około 5 rano jego siostra, która się nim wtedy opiekowała, poczuła nagłą chęć, by z jakiegoś powodu odwiedzić sąsiada, pozostawiając Dharmę samego w pokoju. Swami powiedział, że On sam się tam udał, aby być u jego boku, i że Dharma był w pełni świadomy przed śmiercią, i że spotkał Babadżiego i wszystkich obecnych, i dopiero wtedy opuścił ciało.
Słysząc to, uśmiechnęliśmy się wszyscy w ogromnej radości za naszego brata, bo mu się udało. Był w tym momencie naprawdę najszczęśliwszym człowiekiem we wszystkich światach i nie mogliśmy czuć niczego poza radością, radością i jeszcze większą radością za niego. Poczyniliśmy refleksje nad wszystkimi lekcjami i doświadczeniami, jakie byliśmy w stanie wyciągnąć, nie tylko z poprzedniej nocy, ale z całego życia Dharmy. Chciałbym rozpocząć od powiedzenia tego, że Dharmananda był po prostu taki jak ja czy wy. Był poszukiwaczem, wielbicielem Pana z takimi samymi problemami, wątpliwościami, wadami i przeszkodami, jakim stawiamy czoła na ścieżce duchowej. Mimo to, gdy życie przyjęło dla niego skrajny bieg, był w stanie to wszystko przejść i prawdziwie poddać się swojemu Guru. Swami pomógł mu niezmiernie osiągnąć ten cel.
Swami udzielił Dharmie spowiedzi na niedługo przedtem w ostatecznym akcie usunięcia wszystkich win i błędów w nim obecnych i przysięgam wam, że nigdy nie widziałem Dharmy tak wolnego w całym moim życiu.  Nie miał żadnego bagażu, żadnych przywiązań, żadnego poczucia winy, niczego! To właśnie łaska Guru. Gdy widzi prawdziwego, szczerego poszukiwacza, poweźmie wszelkie konieczne kroki, by pomóc, by wielbiciel mógł zrobić postęp , na ile tylko może. Dharmananda pozostawił każdego z nas z poczuciem nadziei. Nadziei, że nieważne, jak „złe” może się wydawać wasze życie, nie ważne ile błędów możecie myśleć, że popełniliście, zawsze jest ścieżka do serca Pana, a waszym przewodnikiem będzie pokora, szczerość i poddanie. Tą nadzieją jest nikt inny jak Śri Swami Vishwananda. Tylko poprzez Niego to może być rzeczywistością. Tylko poprzez Niego niegodny może zostać uznany godnym. Tylko poprzez niego to, co utracone, może zostać prawdziwie i wiecznie odnalezione, bo On jest jedyną rzeczywistością na tym świecie. A czy musimy przechodzić przez to, przez co przeszedł nasz drogi brat, aby dojść do tego urzeczywistnienia? Czy musimy znosić takie cierpienie i ból, żeby ostatecznie potwierdzić, że On jest tym jedynym, który może i zawsze będzie przy nas, nie ważne co, i poddać się Jego lotosowym stopom? Modlę się, żeby nie, a Dharmananda nam pokazał, że poddanie i stanie się uczniem Pana wcale nie jest tak odległym, nieosiągalnym marzeniem, które zdaje się tak niemożliwie trudne. 
Pamiętam, jak dwa lata wcześniej siedzieliśmy z nim w zatłoczonej restauracji, jak  jadł wegeburgera, opowiadał kawały i kochał życie, na naszej drodze, gdzie mięliśmy grać i śpiewać na darszanie ze Swamidżim, i nie mogłem nic na to poradzić, żeby nie czuć odnowy ducha w sobie. Oto człowiek wcale się nie różniący od kogokolwiek z nas, a teraz dwa lata później Premawatar i Mahawatar osobiście zabierają go z tego świata do nieba. Jeśli to nie jest dla was inspiracją, to już nie wiem co nią będzie.

Po tym wszystkim, co powiedziałem, mam takie szczere pragnienie, żeby wszyscy, którzy kiedykolwiek znali albo zostali poruszeni przez Dharmanandę i jego miłość do Boga i Guru, oddali honor jego życiu i pamięci, poddając się Panu i odpuszczając wszystko, co nie jest w życiu ważne; żeby odpuścić wszystkie nasze lęki, poczucie winy i wyobrażenia, i poddać się Temu, który jest jedynym prawdziwym umiłowanym rodzaju ludzkiego. Doświadczyłem tego na własnych oczach, własnym sercem, i wierzcie mi, kiedy wam mówię, że chcecie dokładnie tego, co Dharmananda osiągnął – a jak nie chcecie, to powinniście. Nie marnujmy tych cennych lekcji i szans nam udzielonych, bo nigdy nie wiemy, kiedy nadejdzie nasz czas rozrachunku. Śpiewajcie więc, śpiewajcie i śpiewajcie, tak jak to robił Dharmananda przez całe swoje życie, a z pewnością otrzymacie tę samą Miłość i nagrodę od najwspanialszej istoty, jaką kiedykolwiek poznałem, Premawatara Śri Swamiego Vishwanandy.

Wiele miłości,
Nikhilananda

0 komentarze :